8 czerwca 2012

Prolog

   Noc zapadła bardzo szybko.  Przez ciemne chmury ostatkiem sił przebijało się kilka jasnych blasków zachodzącego w oddali słońca. Wiatr nie był przychylny garstce przechodniów, którzy śpieszyli się już do ciepłych mieszkań. A ja szłam powoli. Z każdym krokiem co raz wolniej. Nie miałam celu do którego mogłabym dążyć. Nogi wiodły mnie przed siebie.
W głowie miałam obrazy dzisiejszego dnia. Bolały i to bardzo, raniły moje serce co raz bardziej z każdą kolejną chwilą. Oczy miałam suche. Żadna łza nie była na tyle łaskawa aby spłynąć po moim policzku. Chciałam pustki. Ogłupiającej, cichej pustki, w której mogłabym się zatopić bez reszty. Ale nic nie było tak jakbym chciała. Życie kładło mi pod nogi kłody a ja ostatkiem sił brnęłam przed siebie.
   Włożyłam ręce do kieszeni, bo chłód stawał się nie do zniesienia. Spojrzałam na wyświetlacz telefonu. Widziałam piękną uśmiechniętą twarz, która patrzyła prosto na mnie. Uśmiechnęłam się ukradkiem. Sprawdziłam jeszcze godzinę i schowałam telefon do kieszeni. Była 22:00. Pomyślałam, że jak dojdę do domu, może być nieprzyjemnie. Ale nie chciałam wracać! Marsz sprawiał pozorną ulgę. Był ujściem wszystkiego co we mnie tkwiło. 
   Latarnie w końcu się zapaliły. Nie widziałam już gwiazd i księżyca, który tego dnia był w pełni. Ulice zrobiły się już puste. Jakiś kot przebiegł przez drogę powodując na moim ciele ciarki i wtedy ujrzałam jego. Stał oparty o mur przylegający do mojego bloku. Wpatrywał się we mnie ostrym i przenikającym wzrokiem. Miał na sobie czarną kurtkę, jeansy, pasek z ćwiekami i dziurawe rękawiczki. A jego czarna czupryna była w ogromnym nieładzie. 
   Z początku olałam go. Byłam bardziej zajęta swoimi myślami, niż jakimś tam gościem cierpiącym na brak zimna. Jednak poruszył się bardzo szybko i już był przymnie. Złapał mnie za rękę a ja zaczęłam krzyczeć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz